sobota, 1 grudnia 2012

[03] I don't like when you're sad!

Potrzebował pocieszenia.
Wrócił dopiero trzy godziny po spotkaniu z Chrisem. Był w klubie, upił się. Kierował samochód. Wiedział że narażał tym życie swoje i innych, ale nie obchodziło go to, osiągnął swój cel, nie czuł nic. Nie przejmował się tym, że Danni ćpa, że jego rodzice mieli przez niego załamanie nerwowe, że stracił najważniejszą osobę w swoim życiu, ani nawet tym, że niedługo będzie musiał zrobić coś czego nie wybaczy sobie do końca życia - miał to w dupie. 
Wszedł do swojego pokoju i mimo tego, że wiedział iż wszyscy spali trzasnął drzwiami. Usiadł na kanapie i z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów, a butelkę z Whisky, którą przyniósł z kuchni otworzył i postawił na stoliku. 
- Justin, co się stało? - do pokoju zawitała zaspana Faith. Miała na sobie tylko dużą koszulkę, (którą na pewno bez pytania Danielle 'pożyczyła' sobie z jego szafy i dała przyjaciółce) czarne bokserki i zakolanówki w zimowe wzorki. 
- Zjebałem sobie życie - podsumował wydychając dym - Zajebiście, no nie? 
Dziewczyna wzruszyła ramionami i usiadła obok niego. Nie wiedziała co ma powiedzieć, nigdy nie musiała pocieszać pijanego człowieka, to była dla niej nowa sytuacja. 
- Wiesz...? - zaczęła patrząc w jego brązowe tęczówki, które wyrażały wszystko: ból, cierpienie, tęsknotę i zażenowanie - Czasami tak bywa, ale nie możemy się poddawać. Ludzie od nas odchodzą, zawodzą nas wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy, ale przychodzą inni, oni nam pomagają. Nic na to nie poradzimy.

- Christian, przyjedziesz po mnie na lotnisko o 14:40? - zapytała szukając czapki z prostym daszkiem. Dziś postawiła na wygodę, ubrała dresy, szarą koszulkę w czarne paski, sportowe buty i czapkę, której od jakiegoś czasu nigdzie nie może znaleźć - Samolot odlatuje o 9:55, Chris jesteś?
Chłopak nie odzywał się, przez całą noc nie spał, myślał o Justinie, o tym co mógł zrobić po tym co mu powiedział, nie znał go. Przecież znam go od 18 lat!
- Przepraszam - mruknął i wyrzucił niedopałek papierosa przez okno. Jego głos drżał, był bezsilny. Odtrącił swojego najlepszego przyjaciela, kiedy on go potrzebował. Nic na to nie poradzę, nie potrafię mu wybaczyć. - Tak, przyjadę po ciebie
- Chris, co się stało? - zapytała nieco przestraszona. Znali się od dziecka i nawet rozmawiając przez telefon mogła stwierdzić, że coś jest nie tak. Wiedziała, że to musi być coś poważnego, był silny i nigdy nie byłby aż tak zdołowany, gdyby to nie było ważne.
- Nic, Demi proszę cię - wyjąkał osuwając się po ścianie na dół i łapiąc się za czoło - Odbiorę cię, pa
Rozłączył się.
- Co się stało? - w progu pojawił się Matt. Miał na sobie same bokserki, a jego włosy były powykręcane na każdą stronę. Blondynka uśmiechnęła się i podeszła do niego składając delikatny pocałunek na ustach blondyna. Będzie mi go brakować, tych wszystkich poranków, wieczorów i niezapomnianych nocy. Nie lubiła się z nim rozstawać, ale od czasu do czasu wypadało odwiedzić rodzinę i znajomych.
- Kocham cię - szepnął jej do ucha i objął w pasie. Teraz nie wyobrażał sobie życia bez tej dziewczyny, była dla niego wszystkim, to u jej boku widział siebie za trzydzieści lat. Chciał z nią spędzić resztę życia. Mieć dzieci, psa i kota, wyprowadzić się na przedmieścia, mieć wnuki, kupić bujany fotel. Wiedział, że ona jest tą jedyną. Chociaż mogło się wydawać, że to młodzieńcza miłość, która przeminie, on naprawdę ją kochał. To nie były tylko puste słowa, które może wypowiedzieć każdy, to było nieograniczone uczucie. Uczucie, które nie zważa na wygląd, na to czy jest ćpunką, złodziejką, prostytutką czy kimś innym, po prostu jest. Nie ma pojęcia co by zrobił, gdyby ją stracił, gdyby związała się z innym facetem. Nie robiłby jej wielkich afer, chciał żeby była szczęśliwa, żeby znalazła kogoś, kogo pokocha, kto będzie dla niej dobry, a ona? Owszem, kochała go, ale już nigdy nie będzie potrafiła zakochać się. Nigdy nie będzie darzyła nikogo takim uczuciem jakim darzyła Justina. Nigdy nie będzie ślepo zakochana. Nie będzie potrafiła iść za mężczyzną w ogień nie zważając na konsekwencje. Wyjątkiem jest Christian, to on jest najważniejszym facetem w jej życiu. Wbrew pozorom to nie jest Matt, ani jej ojciec, nie. Christian Beadles jest jedynym osobnikiem płci męskiej, któremu ufa bezgranicznie, dla którego zrobi wszystko nawet jeśli miały ucierpieć ktoś bliski. Wiem, że to brzmi drastycznie, ale taka jest prawda. On nigdy by jej nie zawiódł, nigdy. On był jej bliższy niż jakakolwiek przyjaciółka, niż matka czy babcia. To on wysłał ją na odwyk, to on czytał jej biblie, gdy tego najbardziej potrzebowała, to on pomagał jej w najtrudniejszych chwilach w jej życiu. Był jak jej starszy brat, ale jednak bardziej bliższy. To z nim przeżyła swój pierwszy raz. Pamiętała każdy szczegół tamtego wieczoru, każdy, najmniejszy detal. Nie byli parą, po prostu chcieli spróbować, a ona chciała, żeby Justin był usatysfakcjonowany, gdy już się do siebie zbliżą.

Obudził się około południa. Głowa bolała go niemiłosiernie, a promienie słoneczne złośliwie oświetlały powieki chłopaka.
- Cholera - zaklął cicho z wielkim trudem podnosząc się do pozycji siedzącej. Powoli rozglądał się po pomieszczeniu próbując złapać ostrość. Nie pamiętał co się wczoraj stało, gdzie był, ani co robił. W jego głowie była kompletna pustka.
- Oh, już wstałeś? - usłyszał melodyjny głos, który przyprawił go o ciarki na plecach. Lekko przecierając powieki spojrzał w jej stronę. Wyglądała pięknie. Ubrana w białą sukienkę przed kolana, przewiązaną w talii skórzanym paskiem. Na to zarzuciła bordowy sweter i tego samego koloru buty na obcasie. Siedziała na obrotowym krześle przy biurku. Chłopak uśmiechnął się w jej stronę i powoli przypominał sobie szczegóły wczorajszej nocy. Rozmawiali, dużo rozmawiali. Tak jakby się zaprzyjaźnili? Tak, to coś w tym stylu. Ta brunetka stała się jego najlepszą przyjaciółką i chyba jedyną.
- Ślicznie wyglądasz... - szepnął, a ona się zarumieniła i skupiła uwagę na jego umięśnionym torsie. Miał kilka tatuaży. Podobało jej się to. Mimo to spuściła wzrok, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast wytarła.
- Ej, mała. Co się stało? - Justin w mgnieniu oka uklęknął przy niej i wpatrywał się w jej pełne tajemniczości, brązowe tęczówki - Nie płacz, proszę.
- Nieważne - uśmiechnęła się i wtuliła w jego włosy, wiedziała, że może mu zaufać, że nie skrzywdzi jej ze względu na wszystko. Nie chciała mu mówić co jest powodem jej smutku, nie chciała, żeby się przejmował.
- Faith - szepnął jej do ucha, na co brunetka się wzdrygnęła. Uwielbiała sposób w jaki wymawiał jej imię. To 'Faith' nie było już wtedy zwykłym słowem, nabierało tajemniczości, subtelności. Ten kanadyjski akcent podkreślał każdą literę, a zachrypnięty głos sprawiał, że rozpływała się. Mimo, że znali się może dwa dni, to czuła, że ten facet jest wyjątkowy.
- Faith, proszę - dotknął jej policzka. Złapała go za rękę i splątała ich palce razem, położyła je na jej odkrytym kolanie - Nie lubię gdy jesteś smutna.
- To nieważne Justin, nic istotnego - uśmiechnęła się i wstała ciągnąc go za sobą. Bieber czuł, że to jednak jest coś poważnego, ale nie chciał naciskać, nie chciał, żeby się przestraszyła.

*

Jezu, nie sądziłam, że dokończę ten rozdział, ale jednak się udało. Jak widzicie, między Biebsem, a Faith coś jest ;3 No dobrze, więc nie rozpisuję się i przepraszam was za tak długi czas nieobecności. Po prostu nie miałam pomysłu, ale coś mi się udało napisać, więc jest dobrze? :)
O! I jeszcze coś! Serdecznie zapraszam was na opowiadanie o Jamie i jej idolu, który być może zmieni jej życie, rozkocha ją w sobie. Zapraszam na jealous-of-us i zachęcam do komentowania! 

piątek, 9 listopada 2012

[02] Can we feel that love again?

Siedziała na balkonie, otulona kocem, z kubkiem gorącej czekolady wpatrywała się w niebo usiane miliardami gwiazd i rozmyślała nad swoją przeszłością. Wspominała ludzi z którymi rozstała się przeprowadzając się do Los Angeles. Powinnam ich odwiedzić. Ciekawe czy jeszcze o mnie pamiętają. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do Christiana, wspólnego przyjaciela jej i Justina. Odebrał po pierwszym sygnale.
- Demi? - w słuchawce rozbrzmiał tak dobrze jej znany głos - Boże jedyny, dlaczego się nie odzywałaś?
- Nie miałam do tego głowy - roześmiała się - Co powiesz na to, żebym niedługo się do was wybrała? Stęskniłam się!
- Demi zamierza odwiedzić Detroit? To już święto dziękczynienia? - wybuchł śmiechem - Od roku się nie widzieliśmy! I dodam, że to ja w Kalifornii spędziłem całe wakacje!
- Nie przesadzaj, podobało ci się tu! Jak to sam określiłeś 'Będzie mi brakowało tych kalifornijskich dupeczek!' - uśmiechnęła się do siebie i wzięła dużego łyka ciepłego napoju - I muszę babcie odwiedzić! Wiesz co u niej słychać? 
- Właśnie od niej wróciłem, kazała cię pozdrowić... - Demi rozmawiała z Chrisem przez dobrą godzinę. Gdyby nie to, że do domu wrócił Matt rozmawialiby jeszcze dłużej. Blondyn przywitał dziewczynę ciepłym całusem w usta. 
- Wiesz, chyba niedługo wybiorę się do Detroit - powiedziała odkładając biały kubek do zmywarki - Muszę wszystkich poodwiedzać. Zwolnię się na uczelni, później odrobię.
- Dobry pomysł, dawno tam nie byłaś - uśmiechnął się szeroko otwierając lodówkę - Chcesz, żebym z tobą jechał? 
- Nawet bym dla ciebie czasu nie miała - usiadła na wysokim krześle przy wyspie kuchennej. Wiedziała, że jej chłopak nie będzie robił żadnych problemów, darzyli się wielkim zaufaniem. - Rozmawiałam z Chrisem, podobno jego matka wróciła do ojca. Wiedziałam, że oni się kochają. Nie mogę się doczekać kiedy się spotkamy!
Demi mówiła Mattowi o wszystkim, działało to też w drugą stronę, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Dwudziestopięciolatek wiedział o Justinie, wiedział, że ona nadal coś do niego czuje. Nie popierał tego, ale cóż mógł zrobić? On był tylko wspomnieniami, które nigdy nie powrócą, ona kiedyś będzie musiała z tym pogodzić. Wyrzucić jego zdjęcia, pierścionki od niego, książki, zniknie z jej życia, jak zrobił to cztery lata temu. Nienawidził tego człowieka. Nienawidził go za to co zrobił Demi, potraktował ją jak szmatę, nawet się później nie odezwał, ani słowem.
- Kiedy zamierzasz wyjechać? - zapytał nalewając zimnej Coca-Coli do szklanki
- Nie wiem, może jutro?

Tak jak myślał, Christian wyprowadził się z World Street dwa lata temu. Nowi właściciele domu nie mieli pojęcia gdzie teraz mieszkają państwo Beadles. Zrezygnowany dwudziestolatek wrócił do swojego czarnego Rand Rovera. Nie miał pojęcia gdzie on mógł się wyprowadzić. Jestem debilem, kurwa jebanym debilem! Jak można zapomnieć telefonu?! Ruszył z podjazdu państwa Doodley i zdecydowanie przekraczając prędkość kierował się w stronę mieszkania Ryana. On był jedyną nadzieją. W normalnych okolicznościach, dojechałby tam w dziesięć minut, lecz z liczbą 150 km/h na liczniku dotarł na miejsce w niecałe trzy minuty, o mało nie potrącając staruszki wracającej z wieczornej mszy. Podbiegł do drzwi, które prowadziły na klatkę schodową kamienicy, w której mieszkał Gold. Wyszukał nazwisko na spisie mieszkań i zadzwonił pod numer trzeci.
- Słucham? - usłyszał zaspany głos przyjaciela - Kto mówi?
- Ryan otwórz! - powiedział nieco uspokojony, choć wciąż niecierpliwy - To ja!
- Ja? To znaczy? - dopytywał się
- Gold pedale! Otwieraj mi te zasrane drzwi! - wydarł się na urządzenie, które łaskawie otworzyło drzwi.
Ryan Gold był dwudziestojednoletnim brunetem o niesamowicie niebieskich oczach. Mieszkał sam, jego rodzice zmarli kiedy miał piętnaście lat. Nie miał jednej, stałej dziewczyny. Spotykał się z nimi tylko dla własnego zysku, później je olewał, nawet nie znał ich imion. Był taki od zawsze, nigdy ich nie szanował. Demi go nienawidziła, za to co zrobił z nią kiedy Justin ich zostawił. Był wielkim chamem, egoistą.
- Bieber? - chłopak wyszedł na przeciw zdenerwowanemu szatynowi - Koleś co ty tu robisz?
- Długo by opowiadać - zaśmiał się i przywitał z nim 'swoim sposobem' - Kurde, tęskniłem!
- Ja też - Gold zaśmiał się i zaprosił przyjaciela do środka - Byłeś już u Beadlesa?
- No właśnie ja w tej sprawie - podrapał się po karku widząc na ścianie zdjęcie jego, Chrisa, Ryana i Demi, obejmowali się, a Dems całowała go w policzek - Gdzie on mieszka?

- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! - na widok szatyna krew Christiana zagotowała się. Po tym co zrobił nie chciał go widzieć, był dla niego zerem. Nie chodziło mu o to, że zaprzepaścił ich przyjaźń, to uczucie które budowali przez tyle lat, chodziło mu o coś ważniejszego, o Demetrie. Przez niego trafiła na odwyk, cięła się i głodziła, przez tego nic niewartego dupka.
- Chris, posłuchaj... - podszedł bliżej z nadzieją, że przyjaciel postara się go zrozumieć. Na prawdę mu na nim zależało. Był gotowy zrobić wszystko, żeby mu wybaczył.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! - odparł i zamknął drzwi, żeby nie obudzić rodziców - Nie wiem po co tu przyjechałeś, serio, nie mam pojęcia. Tak nagle przypomniałeś sobie o swojej matce, która przez te cztery lata codziennie zapierdalała do kościoła i się modliła tylko o to, żeby taki skurwiel jak ty żył. O Danielle? Przez ciebie wpadła w jakieś narkotyki i Bóg wie co jeszcze! Matka ją kompletnie olewała! Stawiała wszędzie twoje zdjęcia, godzinami siedziała w tym jebanym kościele! A twój ojciec? Przez pierwszy rok nie wracał do domu na noc. Cały czas siedział w biurze, potrafił tam siedzieć przez tydzień, może więcej.
- Danielle... - spojrzał na niego przestraszony. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Po jego policzkach nieświadomie zaczęły spływać łzy.
- Tak, twoja kochana siostrzyczka wciąga amfe, wstrzykuje sobie w żyły jakieś gówna i pali zioło, dobrze myślałeś - zaśmiał się. Miał teraz gdzieś to, że Justin jest na skraju załamania nerwowego. Miał gdzieś to, że jego słowa tak bardzo go krzywdzą, chciał żeby cierpiał, nie wiedział dlaczego, po prostu...
- A może szukasz Demi? - na dźwięk jej imienia po plecach szatyna przebiegł nieprzyjemny dreszcz - Zniszczyłeś ją, to nie jest ta sama Demi co cztery lata temu. Jesteś potworem. On  cię naprawdę kochała...
- Kochała - podkreślił spoglądając na swoje buty - Wyobrażałem sobie to spotkanie trochę inaczej.
Christian zaśmiał się chłodno. Nie miał już siły na dalsze kłótnie, może to ze względu na późną porę? Tak, to chyba to, nie często miewa gości o 12:30 w nocy. Pokręcił tylko przecząco głową i wrócił do domu zamykając za sobą drzwi. Nie chciał mieć z nim więcej do czynienia, pragnął, żeby wrócił do miejsca w którym przez tak długi okres czasu się ukrywał.
Stał przed domem przyjaciela, którego stracił cztery lata temu. Nie mógł uwierzyć, że to, czym się darzyli po prostu znikło. Wspominał dzień w którym się poznali, kiedy Chris uderzył Justina łopatką w głowę, a Demi przyszła, żeby ich rozdzielić. Nie mógł uwierzyć, że to już nigdy nie powróci... Teraz może być tylko co raz gorzej.

*

Jak wam się podoba? Moim zdaniem nie jest źle, chociaż rozdział tak na prawdę jest o niczym. No nie wiem, jakoś tak wyszło :) Bardzo dziękuję za te wszystkie komentarze i wyświetlenia! To dla mnie bardzo dużo znaczy! No dobrze, nie rozpisuje się, życzę wam dobrej nocy, dnia, ranka czy czegoś tam :* ♥

sobota, 27 października 2012

[01] It's good to hear your voice

Po trzech godzinach jazdy dojechał na miejsce. Zaparkował samochód pod swoim rodzinnym domem. Nikt nie przypuszczał, że po tylu latach, przypomni sobie jeszcze o swoich najbliższych w Detroit. Otworzył bagażnik i wyjął z niego dwie walizki.
- Justin? - usłyszał głos swojej matki. Spojrzał w jej stronę, ujrzał niewysoką szatynkę. Charlotte Bieber była niską trzydziesto-sześciolatką o długich, kasztanowych włosach sięgających do pasa. Kobieta była tancerką, kochała to. Miała własną szkołę tańca. Ojca Justina, Josha Biebera poznała w wieku 15 lat. Rok później zaszła z nim w niechcianą ciążę. Rodzice wyrzucili ją z domu, więc musiała zamieszkać ze swoim chłopakiem. Był okres, kiedy zastanawiała się nad aborcją, ale jednak postanowiła urodzić. Gdy miała 19 lat wydała na świat kolejne dziecko.

- Nie wierzę! - szepnęła, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. W jednej chwili znalazła się w objęciach swojego o 20 centymetrów wyższego syna - To na prawdę ty!
- Kocham cię - uśmiechnął się i pocałował swoją rodzicielkę w głowę. Charlotte była najważniejszą osobą w jego życiu. Wiedział, że źle robił. Przecież nie było żadnych przeszkód, żeby od czasu do czasu odwiedził ich. Ale bał się, bał się, że on może być dla nich zagrożeniem. Nie poradziłby sobie z faktem, że przez niego coś im się stało. Nie wybaczyłby sobie tego. Za bardzo ich kochał.

Nic się nie zmieniło. W nadal oklejonym różnymi zdjęciami i plakatami pokoju wszystko wyglądało tak samo jak wtedy kiedy tu mieszkał, był ten sam nieporządek, który zostawił wymykając się w nocy przez okno. Na kanapie porozrzucane były zdjęcia Justina i Demi. Pamiętał tamten wieczór, kiedy oglądał je po raz ostatni, pamiętał pod jaką wielką presją wtedy był. Musiał zostawić cały swój świat, zawalić to wszystko, żeby ocalić tych na których mu zależy. Teraz nie mógł sobie tego wybaczyć, zmarnował tyle lat. Ale dzięki temu ma teraz do czego wracać. W oczy rzuciło mu się pianino stojące w rogu pokoju. Przed oczami pojawił mu się obraz gdy uczył ją grać na tym instrumencie, wtedy po raz pierwszy pocałowali się. Mieli wtedy po czternaście lat. Chciałby cofnąć się do tamtych lat, kiedy wszystko było tak proste, kiedy mógł przesiedzieć z nią cały dzień w tym pokoju. Nie mogę tego zrobić. Otworzył klawiaturę i zaśmiał się, gdy zauważył nazwy literowe nut na wszystkich klawiszach. Demi za nic nie mogła nauczyć się nut, więc musiał jakoś temu zaradzić.
Stała w progu i uwarzenie wpatrywała się w sylwetkę swojego starszego brata. Nie mogła przyswoić tego, że aż tak się zmienił. Kiedyś był niższy od niej, miał dziecięcy głos i był strasznie chudy, dziś na miejsce tego wstąpiły liczne mięśnie, męski, seksowny głos i około metr 80. wzrostu. Miał też dużo lepszy styl. Za duże, rozciągnięte bluzy zastąpiła czarna obcisła koszulka z rękawem 3/4 i kurtka moro. Tylko buty i spodnie pozostały te same. Rurki, zawsze opuszczone tak mocno, że widać mu było czarne bokserki, a buty, oczywiście sportowe, za kostkę. Jego brązowe włosy teraz były uniesione ku górze.
- Justin? - podeszła do niego i położyła dłoń na jego umięśnionym ramieniu. W tej sekundzie chciała mu zadać tysiące pytań. Gdzie podziewał się przez te cztery lata, co robił, dlaczego ich opuścił? Ale nic nie powiedziała, tylko go przytuliła. Tak, tego potrzebowała. Potrzebowała starszego brata, który pomoże jej w każdej sprawie. Chciała, żeby z nimi został, tu w domu. Może ma już rodzinę? Żonę, dzieci, stałą pracę? To było by do niego nie podobne, ale wszystko jest możliwe. Wiele myśli krążyło po jej głowie. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje na prawdę, że przytula się do klatki piersiowej, tego samego Justina z którym cztery lata temu przekomarzała się i walczyła o pilota od telewizora.
- Przepraszam - złapał jej dłoń i spojrzał w brązowe oczy - Przepraszam cię za wszystko, za ten czas, przez który mnie nie było.
- To nie twoja wina - spuściła wzrok i odgarnęła włosy spadające na jej twarz - Na pewno miałeś jakiś powód.
Chłopak nagle posmutniał, cała radość związana z powrotem do domu zniknęła w jednej sekundzie. Miał powód, powodem było ich życie. Jesteś jebanym idiotom. Usiadł na kanapie i schował twarz w swoich dłoniach. Po jego policzkach mimowolnie spłynęły łzy. Chciał teraz być sam, miał ochotę rozwalić cały pokój, a później wyjść i upić się do nieprzytomności. Szatynka bez słowa usiadła obok niego i objęła ramieniem.

Przez cały wieczór państwo Bieber oglądali bezsensowne komedie, Danielle razem ze swoją przyjaciółką rozmawiała z Colem i Austinem przez kamerkę internetową, a Justin próbował odnaleźć numery do swoich starych znajomych. Bardzo się za nimi stęsknił, a zwłaszcza za Chrisem. Przyjaźnili się od pierwszej klasy podstawówki, byli ze sobą bardzo zżyci i miał nadzieję, że gdy ponownie się spotkają ta relacja powróci.
- Danielle, pamiętasz Chrisa? - wszedł do pokoju osiemnastolatki. Dominował tu kolor różowy i biały z niebieskimi akcentami. Chłopak uśmiechnął się na widok wesołej siostry.
- Chris to ten seksowny blondyn? - brunetka przeczesała dłonią włosy śmiejąc się przy tym. Była urocza, spodobała się mu. Nigdy wcześniej jej nie widział, musiała zaprzyjaźnić się z Dan dopiero w liceum - Faith Endless.
- Justin - szatyn odwzajemnił uśmiech - Znasz Chrisa?
- Nie do końca, przyjaźni się z moim bratem, są nierozłączni. Poznali się po tym jak 'przyjaciel' nic nie mówiąc wyjechał - zaśmiała się. Nierozłączni, to słowo go zabolało. Wiedział, że Chris nie jest winny, że ich przyjaźń została przerwana, to tylko i wyłącznie jego wina. Przez ostatnie godziny zmienił się nie do poznania, miał załamania nerwowe, przez jedno słowo miał ochotę pozabijać wszystkich, którzy chodzą po tym świecie. Nic nie mówiąc wyszedł z pokoju, a następnie opuścił budynek, wsiadł do samochodu i odjechał. Musiał jak najszybciej się z nim zobaczyć, przeprosić za wszystko, wytłumaczyć część rzeczy. Nie wiedział czy nadal mieszka w tym samym miejscu co cztery lata temu, przecież mógł się wyprowadzić. Nie obchodziło go to, że być może, będzie musiał przeszukać całe miasto, a nawet miasteczka otaczające Detroid, po prostu musiał z nim porozmawiać.

* Endless faith - niekończąca się wiara

*
Na początku pragnę was przeprosić za ten miesiące nieobecności! Po prostu nie miałam czasu na dokończenie rozdziału, dopiero teraz znalazłam chwilę. Lekcje kończą mi się o 16, albo i później, później szkoła muzyczna, niemiecki, angielski i inne zajęcia. Z domu wychodzę o 7:40, a wracam o 20, czasem 21 więc spróbujcie mnie zrozumieć.
No i oczywiście muszę podziękować za tyle wejść i prawie dwadzieścia komentarzy! KOCHAM WAS! Na jeszcze żadnym blogu (a miałam ich naprawdę dużo) nie miałam tylu wejść nawet po połowie roku. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję!
I jeszcze raz muszę was przeprosić za to, że nie odwiedzam waszych blogów! Dziś wszystko nadrobię! Wejdę, przeczytam i skomentuje, chociaż miałabym iść spać nad ranem.
xoxo

wtorek, 2 października 2012

Prolog


Był piękny kalifornijski poranek. Słońce wpadające przez niedokładnie zasłonięte okna oświetlało nagie plecy dziewczyny. Nie spała już od jakiegoś czasu, wspominała dawne czasy. Ona i on, szaleni szesnastolatkowie. Kochali się, ale to wszystko straciło sens z jednym dniem. Wyjechał, zostawił ją. Jakby nic nie znaczyła.
Uważnie przyglądała się jedynej pamiątce po nim. Zawsze miała to zdjęcie w portfelu, obok swojej mamy i chłopaka. Nadal go kochała, nie mogła nic z tym zrobić. Usunął Facebooka, Twittera, zmienił numer. Chciała chociaż usłyszeć jego głos, jak mówi, że kocha ją ponad życie i nigdy jej nie opuści. Jak przeprasza za te cztery lata nieobecności, za to że potraktował ją jak śmiecia. Myślała o nim każdego dnia, nie mogła zapomnieć, nie chciała.
Z niechęcią podniosła się z łóżka i odłożyła zdjęcie na półkę. Jej celem była łazienka. Musiała doprowadzić się do porządku, ponieważ za trzy godziny miała wykłady. Była na drugim roku architektury wnętrz. Zawsze marzyła o tym, by kiedyś urządzać komuś mieszkania, czy domy. Uwielbiała to, miała talent. Sama zaaranżowała mieszkanie, w którym mieszka wraz z Mattem. Poznała go rok temu, przypadkowo wpadli na siebie w sklepie spożywczym. Od razu przypadli sobie do gustu. Spędzili miły wieczór przy kawie. Coraz częściej się spotykali, w końcu zamieszkali razem i mieszkają aż do dzisiaj. Bardzo dobrze im się układa. Darzą się wielką miłością i zaufaniem. Dwudziestopięciolatek pracuje jako dziennikarz dla znanego magazynu "People". Jego pensja starcza im na normalne życie. Demi co miesiąc dostaje 200 dolarów od swojej rodzicielki.
Emma - była przed czterdziestką, miała gęste, brązowe włosy sięgające do łopatek. Była bardzo zgrabna i nie żałowała z uwydatnianiem swoich kształtów, co bardzo podobało się mężczyzną. Dwa lata temu rozwiodła się z ojcem blondynki. Po dziesięciu latach małżeństwa stwierdziła, że nie może uwolnić przy nim swojej artystycznej duszy. Po rozwodzie od razu przeprowadziła się z Michigan do Doncaster w Anglii, gdzie chciała mieszkać od zawsze. Pięć miesięcy temu poznała tam przystojnego i bogatego reżysera, Louisa Marlow. Lou jest wysokim, czterdziestu-jednoletnim blondynem o niesamowicie zielonych oczach i umięśnionym ciele. Jego żona zmarła pięć lat temu osieracając osiemnastoletnią córkę. Mężczyzna kupił swojej wybrance wielką wille z basenem i sauną. Kochał ją jak jeszcze nikogo, wiedział, że zostanie z nią do śmierci.
Ubrana w krótkie kremowe spodenki, niebieską koszulę bez rękawów i sweterek z ćwiekami, związała włosy w koka i udała się do kuchni, by zjeść kanapki przygotowane wcześniej przez Matta. Jego ukrytym talentem było gotowanie. Był w tym naprawdę dobry. Jeśli już ktoś gotował, to tylko on. Demi przypalała nawet mleko, miała do tego dwie lewe ręce. Uwielbiała obserwować go podczas gotowania, uważała że wygląda wtedy seksownie. Potrafiła siedzieć na kanapie i przez cały czas na niego patrzeć, jak próbuje nie płakać krojąc cebulę, jak dokładnie odkraja tłuszcz od mięsa lub miesza zupę. Były to czynności, które dla większości wydają się codziennością, jednak ona była tym zachwycona.

Na uczelni była punktualnie o 9:45. Usiadła wygodnie na krześle i wyjęła zeszyt, aby notować najważniejsze zagadnienia i terminy. W sali zbierało się co raz więcej osób. Gdy wszyscy już zajęli miejsca do pomieszczenia wszedł profesor. Był już po sześćdziesiątce. Siwe włosy miał ścięte 'na jeża'. Na nosie miał okulary, o strasznie grubych szkłach, pod nim rósł mu gęsty wąsik, miejscami żółty, od wydychania dymu papierosowego. Ubrany był w białą koszulę i czarne spodnie od garnituru. Jego niebieskie oczy, pozbawione jakichkolwiek uczuć nadawały jego twarzy srogości. Wydawał się być bardzo wymagający i sztywny, lecz pozory mylą. Profesor Stevens był jednym z największych kawalarzy na uczelni. Często żartował ze swoimi studentami. Był bardzo towarzyski, uczniowie darzyli go sympatiom, miał młodzieńczy charakter.

Wiedział, że nie może tego zrobić. Co ona sobie o mnie pomyśli? Nie było mnie przez cztery lata, a teraz sobie wracam jakby nigdy nic! Wyciągnął z kieszeni jej zdjęcie. Zrobił je w ten sam dzień, w który wyjechał. Kochał ją, ale musiał. Nie chciał narażać jej życia. Ale teraz nie ma wyjścia. Albo ona, albo Danielle. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że wpakował się w to gówno. Nawet przez chwilę się nie zastanawiał, teraz jego młodsza siostra była najważniejsza. Przecież nawet jeśli ukrył by ją na końcu świata i tak by ją znaleźli.
Do walizki wpakował ostatnią koszulkę i zapiął ją z lekkim oporem. Przed nim długa droga, ze Stratford musi dojechać aż do miasta Aniołów. Ciekawe jak teraz wygląda? Wyszedł z mieszkania zamykając za sobą drewniane drzwi.

*

To nie będzie jedno z opowiadań, gdzie On i Ona spotkają się i od razu pokochają na nowo. O nie!