piątek, 9 listopada 2012

[02] Can we feel that love again?

Siedziała na balkonie, otulona kocem, z kubkiem gorącej czekolady wpatrywała się w niebo usiane miliardami gwiazd i rozmyślała nad swoją przeszłością. Wspominała ludzi z którymi rozstała się przeprowadzając się do Los Angeles. Powinnam ich odwiedzić. Ciekawe czy jeszcze o mnie pamiętają. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do Christiana, wspólnego przyjaciela jej i Justina. Odebrał po pierwszym sygnale.
- Demi? - w słuchawce rozbrzmiał tak dobrze jej znany głos - Boże jedyny, dlaczego się nie odzywałaś?
- Nie miałam do tego głowy - roześmiała się - Co powiesz na to, żebym niedługo się do was wybrała? Stęskniłam się!
- Demi zamierza odwiedzić Detroit? To już święto dziękczynienia? - wybuchł śmiechem - Od roku się nie widzieliśmy! I dodam, że to ja w Kalifornii spędziłem całe wakacje!
- Nie przesadzaj, podobało ci się tu! Jak to sam określiłeś 'Będzie mi brakowało tych kalifornijskich dupeczek!' - uśmiechnęła się do siebie i wzięła dużego łyka ciepłego napoju - I muszę babcie odwiedzić! Wiesz co u niej słychać? 
- Właśnie od niej wróciłem, kazała cię pozdrowić... - Demi rozmawiała z Chrisem przez dobrą godzinę. Gdyby nie to, że do domu wrócił Matt rozmawialiby jeszcze dłużej. Blondyn przywitał dziewczynę ciepłym całusem w usta. 
- Wiesz, chyba niedługo wybiorę się do Detroit - powiedziała odkładając biały kubek do zmywarki - Muszę wszystkich poodwiedzać. Zwolnię się na uczelni, później odrobię.
- Dobry pomysł, dawno tam nie byłaś - uśmiechnął się szeroko otwierając lodówkę - Chcesz, żebym z tobą jechał? 
- Nawet bym dla ciebie czasu nie miała - usiadła na wysokim krześle przy wyspie kuchennej. Wiedziała, że jej chłopak nie będzie robił żadnych problemów, darzyli się wielkim zaufaniem. - Rozmawiałam z Chrisem, podobno jego matka wróciła do ojca. Wiedziałam, że oni się kochają. Nie mogę się doczekać kiedy się spotkamy!
Demi mówiła Mattowi o wszystkim, działało to też w drugą stronę, nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Dwudziestopięciolatek wiedział o Justinie, wiedział, że ona nadal coś do niego czuje. Nie popierał tego, ale cóż mógł zrobić? On był tylko wspomnieniami, które nigdy nie powrócą, ona kiedyś będzie musiała z tym pogodzić. Wyrzucić jego zdjęcia, pierścionki od niego, książki, zniknie z jej życia, jak zrobił to cztery lata temu. Nienawidził tego człowieka. Nienawidził go za to co zrobił Demi, potraktował ją jak szmatę, nawet się później nie odezwał, ani słowem.
- Kiedy zamierzasz wyjechać? - zapytał nalewając zimnej Coca-Coli do szklanki
- Nie wiem, może jutro?

Tak jak myślał, Christian wyprowadził się z World Street dwa lata temu. Nowi właściciele domu nie mieli pojęcia gdzie teraz mieszkają państwo Beadles. Zrezygnowany dwudziestolatek wrócił do swojego czarnego Rand Rovera. Nie miał pojęcia gdzie on mógł się wyprowadzić. Jestem debilem, kurwa jebanym debilem! Jak można zapomnieć telefonu?! Ruszył z podjazdu państwa Doodley i zdecydowanie przekraczając prędkość kierował się w stronę mieszkania Ryana. On był jedyną nadzieją. W normalnych okolicznościach, dojechałby tam w dziesięć minut, lecz z liczbą 150 km/h na liczniku dotarł na miejsce w niecałe trzy minuty, o mało nie potrącając staruszki wracającej z wieczornej mszy. Podbiegł do drzwi, które prowadziły na klatkę schodową kamienicy, w której mieszkał Gold. Wyszukał nazwisko na spisie mieszkań i zadzwonił pod numer trzeci.
- Słucham? - usłyszał zaspany głos przyjaciela - Kto mówi?
- Ryan otwórz! - powiedział nieco uspokojony, choć wciąż niecierpliwy - To ja!
- Ja? To znaczy? - dopytywał się
- Gold pedale! Otwieraj mi te zasrane drzwi! - wydarł się na urządzenie, które łaskawie otworzyło drzwi.
Ryan Gold był dwudziestojednoletnim brunetem o niesamowicie niebieskich oczach. Mieszkał sam, jego rodzice zmarli kiedy miał piętnaście lat. Nie miał jednej, stałej dziewczyny. Spotykał się z nimi tylko dla własnego zysku, później je olewał, nawet nie znał ich imion. Był taki od zawsze, nigdy ich nie szanował. Demi go nienawidziła, za to co zrobił z nią kiedy Justin ich zostawił. Był wielkim chamem, egoistą.
- Bieber? - chłopak wyszedł na przeciw zdenerwowanemu szatynowi - Koleś co ty tu robisz?
- Długo by opowiadać - zaśmiał się i przywitał z nim 'swoim sposobem' - Kurde, tęskniłem!
- Ja też - Gold zaśmiał się i zaprosił przyjaciela do środka - Byłeś już u Beadlesa?
- No właśnie ja w tej sprawie - podrapał się po karku widząc na ścianie zdjęcie jego, Chrisa, Ryana i Demi, obejmowali się, a Dems całowała go w policzek - Gdzie on mieszka?

- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! - na widok szatyna krew Christiana zagotowała się. Po tym co zrobił nie chciał go widzieć, był dla niego zerem. Nie chodziło mu o to, że zaprzepaścił ich przyjaźń, to uczucie które budowali przez tyle lat, chodziło mu o coś ważniejszego, o Demetrie. Przez niego trafiła na odwyk, cięła się i głodziła, przez tego nic niewartego dupka.
- Chris, posłuchaj... - podszedł bliżej z nadzieją, że przyjaciel postara się go zrozumieć. Na prawdę mu na nim zależało. Był gotowy zrobić wszystko, żeby mu wybaczył.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! - odparł i zamknął drzwi, żeby nie obudzić rodziców - Nie wiem po co tu przyjechałeś, serio, nie mam pojęcia. Tak nagle przypomniałeś sobie o swojej matce, która przez te cztery lata codziennie zapierdalała do kościoła i się modliła tylko o to, żeby taki skurwiel jak ty żył. O Danielle? Przez ciebie wpadła w jakieś narkotyki i Bóg wie co jeszcze! Matka ją kompletnie olewała! Stawiała wszędzie twoje zdjęcia, godzinami siedziała w tym jebanym kościele! A twój ojciec? Przez pierwszy rok nie wracał do domu na noc. Cały czas siedział w biurze, potrafił tam siedzieć przez tydzień, może więcej.
- Danielle... - spojrzał na niego przestraszony. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Po jego policzkach nieświadomie zaczęły spływać łzy.
- Tak, twoja kochana siostrzyczka wciąga amfe, wstrzykuje sobie w żyły jakieś gówna i pali zioło, dobrze myślałeś - zaśmiał się. Miał teraz gdzieś to, że Justin jest na skraju załamania nerwowego. Miał gdzieś to, że jego słowa tak bardzo go krzywdzą, chciał żeby cierpiał, nie wiedział dlaczego, po prostu...
- A może szukasz Demi? - na dźwięk jej imienia po plecach szatyna przebiegł nieprzyjemny dreszcz - Zniszczyłeś ją, to nie jest ta sama Demi co cztery lata temu. Jesteś potworem. On  cię naprawdę kochała...
- Kochała - podkreślił spoglądając na swoje buty - Wyobrażałem sobie to spotkanie trochę inaczej.
Christian zaśmiał się chłodno. Nie miał już siły na dalsze kłótnie, może to ze względu na późną porę? Tak, to chyba to, nie często miewa gości o 12:30 w nocy. Pokręcił tylko przecząco głową i wrócił do domu zamykając za sobą drzwi. Nie chciał mieć z nim więcej do czynienia, pragnął, żeby wrócił do miejsca w którym przez tak długi okres czasu się ukrywał.
Stał przed domem przyjaciela, którego stracił cztery lata temu. Nie mógł uwierzyć, że to, czym się darzyli po prostu znikło. Wspominał dzień w którym się poznali, kiedy Chris uderzył Justina łopatką w głowę, a Demi przyszła, żeby ich rozdzielić. Nie mógł uwierzyć, że to już nigdy nie powróci... Teraz może być tylko co raz gorzej.

*

Jak wam się podoba? Moim zdaniem nie jest źle, chociaż rozdział tak na prawdę jest o niczym. No nie wiem, jakoś tak wyszło :) Bardzo dziękuję za te wszystkie komentarze i wyświetlenia! To dla mnie bardzo dużo znaczy! No dobrze, nie rozpisuje się, życzę wam dobrej nocy, dnia, ranka czy czegoś tam :* ♥